kaminskainen kaminskainen
187
BLOG

Witold Lutosławski: jad najlepszy

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 10

Zgodnie z zapowiedzią, kontynuuję mój lekki mini-cyklik dotyczący muzyki współczesnej (swoją drogą, znajdzie się w ogóle jakiś mniej popularny temat?).

Sanoviusowi napisałem, że pewnie go dziwi ten mój "jad" - ale tak już mam (objechałem go dość ostro za sztampowe twierdzenia o tym, jak to Xenakis z Lutosławskim muzykę zepsuli; ot, przyszli tacy i zepsuli - a tak było ładnie!). Z kolei bloger L.L.Leming skomentował w mojej notce:

kaminskainen.salon24.pl/146543,dozynanie-muzyki-powaznej-dla-rafinatow

że to pewnie od słuchania Lutosławskiego wziął mi się ten jad, o którym mówię. Nawet można w tym dostrzec szczyptę humoru. Owszem, przyznałem - Lutos to "jad najlepszy"!

No i właśnie - warto przewartościować pozytywnie "jad"? A czemu nie! Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie za dziecka informacja, że pewna specjalna maść zawiera jad żmiji. A była to maść, która pomagała na bóle kolan, które mi się, jako smykowi, przytrafiały.

Dalej mamy miód. Miód jest najtrwalszym produktem spożywczym, nie wymagającym żadnego przygotowania typu pasteryzacja, suszenie itp. W którejś piramidzie w Egipcie znaleziono ciastko miodowe, nadające się nadal do spożycia. Te niezwykłe właściwości (także lecznicze) zawdzięcza miód dodatkowi jadu pszczelego.
Czyli - bez jadu nie ma miodu.
Miód malina!
Jad - dobrodziejstwem!

Byle tylko nie ten jad z gazet - albo ten jad, który jadowite gazety piętnują. To już wolę jad kiełbasiany.

"A więc" właśnie muzyka współczesna, bardziej niż cokolwiek innego, zawiera ten dobroczynny "jad", który uodparnia nas na wpływ "psów i świń człowieczeństwa" (sam Izaak Babel znalazł go w dziełach malarza naiwnego, Pana Apolka). Odrobina tego właśnie "jadu", krążąca w naszej krwi, wspaniale ją ożywia i oczyszcza, zwalczając podstępne bakcyle dzisiejszej światowości-medialności, jak i partyjniackiej ciasnoty, gazetowej i telewizyjnej psychozy, postępowego czy wsteczniackiego zidiocenia (oczywiście przydatny w tym także i Mrożek, i Herbert, i własna żona).
Dlaczego właśnie muzyka współczesna? Otóż jest to wielce żywotna dyscyplina artystyczna JAK ŻADNA INNA ODPORNA NA HUCPĘ, BLAGĘ I KICZ tzw. "sztuki współczesnej". Tutaj wciąż obowiązują surowe kryteria warsztatowej solidności i gruntownej wiedzy, a urocze niekiedy hucpy w rodzaju "sikania do fortepianu" są co najwyżej marginesem, traktowanym pobłażliwie. Najciekawsze i najpłodniejsze nurty współczesnej muzyki powstają na styku i przy udziale współczesnej nauki, dzięki wnikliwym badaniom samej natury dżwięku, słuchu, percepcji itp. Konkretnie mam na myśli spektralizm, rozwijający się od paru dziesięcioleci równolegle w krajach romańskich (główny ośrodek we Francji), poczęty z ducha śródziemnomorskiego empiryzmu (co ciekawe, z tzw. "krajów pozostałych" własną szkołę spektralizmu rozwinęła właśnie romańska Rumunia). Dziś to także silne prądy w Skandynawii, mocne utwory w Polsce - ale całe podwaliny to Francja i Włochy + Rumunia.

No ale dobrze, miał być Lutosławski.
Dlaczego właśnie Lutos to "jad najlepszy"? Bo właśnie On był najwybitniejszym kompozytorem XX wieku. Parę osób się z tą tezą zgadza. Andrzej Chłopecki napisał po śmierci Mistrza, że "świat stanął na moment", by dopiero po chwili ruszyć w nieznane z tego miejsca. Być może wtedy właśnie skończył się XX wiek - ot, choćby tylko w muzyce.
Słowa Chłopeckiego uważałem wówczas za przesadne i pompatyczne, ale dzis juz tak nie uważam.
Przy czym mamy pewien kłopot. No bo skąd wiemy, że to kompozytor największy, albo choćby tylko wybitny? Jak się przekonać, że jego Kwartet smyczkowy, Gry weneckieczy III symfonia to faktycznie arcydzieła?
Arcydzieło poznaje się po tym, że JEST arcydziełem. Od początku, od pierwszego zetknięcia, muzycy, publiczność, krytycy - wszyscy zdają sobie sprawę, że mają do czynienia z dziełem wielkiej rangi i głębi.
Ta definicja jednak pogłębia problem. Publiczność bywa rozmaita - nasz Sanovius przecież ma pewne wyrobienie, a Lutosławskiego z pewnością nie poważa. A jeśli w jakiś sposób poważa, to nie lubi - i uważa go za kogoś, kto mógłby za Szostakowiczem co najwyżej "nuty nosić". A jest przecież dokładnie na odwrót!

Można na koniec zadać pytanie, dlaczego tak ponoć wybitni kompozytorzy jak Webern czy Lutosławski pozostawili po sobie tak skąpy ilościowo dorobek? Odpowiedź tkwi częściowo w mojej poprzedniej notce z tej serii: http://kaminskainen.salon24.pl/146964,witold-szalonek-szkic-z-pamieci. Kompozytorzy współcześni, powojenni czy nawet raczej "podarmsztadzcy", zostali postawieni przez historię na istnej drodze przez mękę. Musieli sobie sami wyrąbywać korytarze w litej skale, nie wiedząc, czy dojdą do światła (w notce o Szalonku użyłem metafory wspinaczki i niedosiężnych, surowych szczytów :)
I tak dosłownie KAŻDY utwór Lutosławskiego, począwszy od w pełni już dojrzałej i genialnej Muzyki żałobnej, był heroicznym przedsięwzięciem na drodze ku własnemu językowi muzycznemu. Zdać sobie w pełni sprawę z ogromu tytanicznej, zawsze i wyłącznie tytanicznej pracy dokonanej przez Lutosa, Xenakisa czy Szalonka! Każdy utwór wiązał się z tworzeniem od podstaw, lub niemal od podstaw, JĘZYKA muzycznego. A taki Mozart siadał i po prostu PISAŁ MUZYKĘ; można niemal powiedzieć, że sama mu się pisała. Może kogoś razić to, co piszę o Mozarcie, ale moje odczucia potwierdzają lepiej niz ja obeznani koledzy "z wykształceniem"; niczego to nie ujmuje geniuszowi Mozarta - konkluzją jest jeno stwierdzenie, że urodził się on w szczęśliwych dla kompozytora czasach. Nic nie hamowało jego geniuszu!

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura