kaminskainen kaminskainen
138
BLOG

Dome: bardzo dziwny duet (notka z serii)

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 3

 Tym razem kontekst sprawy to ezoteryczny gotyk/nowa fala, industrial (w pierwotnym rozumieniu - czyli dyletancka awangarda Throbbing Gristle, sublimująca później w dokonaniach ludzi skupionych wokół Davida Tibetta), albo inaczej tzw. dark folk. Trochę tych rzeczy słuchałem na studiach, pewne dokonania Current 93 czy Coil uważałem za bardzo wartościowe i ciekawe.
Nie znałem wówczas niestety dokonań duetu Dome, które przerastają to wszystko o głowę (może nie o dwie głowy, ale o jedną na pewno).

Był to duet założony przez dwóch członków brytyjskiej art-punkowej formacji Wire po jej rozpadzie. Drugi najważniejszy nurt dokonań ex-muzyków Wire stanowią solowe nagrania Colina Newmana, którego album The Singing Fish należy to najbardziej uroczych dziwactw rocka i "chałupniczej awangardy".
Wracając do Dome - jak kto zna nasze zasłużone, niszowe wydawnictwo Obuh Records to wie, że płyty Dome należą do sztandarowych pozycji w ich ofercie handlowej. Mówi to nieco o samej muzyce - a przy okazji wskazuję też adres dla zainteresowanych. Właściwie pisząc o ich twórczości, mam wciąż na myśli płytę Dome 1 & 2  (będącą kompilacją dwóch pierwszych albumów duetu) - późniejsze dokonania nie były już tak świeże i odkrywcze, było więcej kombinowania i hałasu, ciut mniej za to atmosfery nieskrępowanej zabawy i bezpretensjonalnego eksperymentu.

Proszę jednak nie myśleć, że muzyka zawarta na tej niezwykłej płytce jest jakoś "śmieszna i dowcipna" lub "lekka i przyjemna": to jednak twórczość skupiona, stosownie dekadencko-otchłanna i raczej "egzystencjalistycznie" mroczna; nie jest to jednak jakaś konwencjonalna i poczciwa "mroczność" typowa dla pewnych skonwencjonalizowanych nurtów rocka - jest to dużo głębszy nastrój, subtelna melancholia charakteryzująca nie jakiś tam zbiór piosenek, a dojrzałą i świadomą wypowiedź artystyczną. Jest to wręcz wymarzony przykład dla drogich mi dociekań pod hasłem "rock jako forma sztuki". Sprawa nie daje mi spokoju, bo właśnie na tym terytorium, graniczącym wszak z komercyjną popkulturą i ustawicznie broniącym się przed aneksją przez szołbiznes i popkulturę, podział wytworów kultury na te będące konfekcją, wytworami przeciętnymi i konwencjonalnymi (mało takich w muzyce współczesnej, poważce?! w literaturze?) oraz na dzieła sztuki, autentyczne wypowiedzi artystyczne, ujawnia się w szczególny sposób. Czynnikiem decydującym o atrakcyjności zagadnienia jest fakt, że rock, chcąc być formą sztuki, walczy o swój artyzm z permanentnym najazdem popkultury/komercji; a zatem, w samej swej strukturze jest już jakoś tą popkulturowością naznaczony - bo powstaje w opozycji do niej, a więc w jakimś stopniu z nią rezonuje. Muzyk popowy natomiast żyje z szołbiznesem w symbiozie. Opozycja-symbioza: w tym napięciu rodzi się rock jako sztuka. (Sztukę zdefiniowałbym tu jako coś, co niesie ze sobą wartość niemożliwą do określenia inaczej, niż tylko słowem "tajemnica"; utwory Toma Waitsa czy Petera Hammilla niosą tajemnicę, a już piosenki Tiny Turner - nie niosą.)

Jak bym opisał muzykę Dome? Otóż jest to coś bardzo dziwnego i oryginalnego, niby pokawałkowanego, ale jednocześnie integralnego i spójnego. Dziwność, oryginalność i pokawałkowanie wynikają prawdopodobnie z tego, że panowie muzycy, metodycznie i świadomie, odrzucili wszelkie wymogi "funkcjonalne" stawiane przed rockiem i utworem rockowym; można bez wielkiej przesady powiedzieć, że dokonali precyzyjnej dekonstrukcji schematów, klisz i struktur rocka - jednak nie po to, aby bawić się w kolaże i zestawienie cytatów (jestem zwykle mało życzliwy dla takiego podejścia), tylko aby stworzyć od podstaw całkowicie oryginalną wypowiedź artystyczną: akurat wykorzystującą języki i toposy muzyki rockowej. Spójność formalną i integralność zapewniły doświadczenie, zdolności kompozytorskie i wyobraźnia myzyków, a także przyświecający im zamysł artystyczny: ostatecznie miała z tego wyjść płyta z piosenkami. Jakże jednak osobliwa.

Powyższe, dość odjechane tezy może zilustrować choćby utwór Long Lost Life, który sam jednak długo nie trwa (nieco ponad 3 minuty): niby pęd gitarowego ostinata, ale jakby żadnego pędu nie było; niby to riff, a nie riff; częściowo jest to zasługa braku perkusji - ale tylko częściowo - czyli znów tak, ale nie do końca; tekst bardziej rytmicznie deklamowany, niż śpiewany: niby śpiew, a nie śpiew. I w tym duchu, w tym ciągłym, surrealistycznym napięciu utrzymany jest cały album. To jeden z bardziej wyrafinowanych i ciekawszych przykładów komponowania muzyki rockowej, jaki miałem okazję poznać. Przyjemnie jest do tego wracać.

<img src="http://www.discogs.com/image/R-135665-1220802705.jpeg">

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura