kaminskainen kaminskainen
489
BLOG

MIMEO we Wrocławiu: jestem roz...any!

kaminskainen kaminskainen Kultura Obserwuj notkę 0

A nastawiony byłem umiarkowanie optymistycznie; kolega mówił, że może z tego wyjść coś w rodzaju "spotkania kolegów", tzn. miło będzie, ale nic superspecjalnego. Ale chyba było to jeno "mniemanie", a nie opinia wynikająca z doświadczenia. Moje doświadczenie, nabyte wczoraj w nocy mówi mi, że orkiestra MIMEO daje na żywo prze-mega-awangardowego czadu, a każdy z jej członków - daje z siebie wszystko.

A co to jest MIMEO? Przedziwna, dziesięcioosobowa obecnie "orkiestra elektroniczna" (Music in Motion Electronic Orchestra), złożona z najznakomitszych wirtuozów współczesnej elektroniki, a powołana, jak twierdzi angielska wiki, za sprawą inicjatywy promotorów koncertowych (czyli de facto organizatorów awangardowych imprez i festiwali). Obecny skład, w miarę chyba stabilny, liczy sobie 10 osób, spośród których wymieńmy, jako najbardziej rozpoznawalnych (przynajmniej dla mnie): Thomasa Lehna (klasycznie wykształocnego pianistę, od lat oddanego grze na starym syntezatorze analogowym Synthi A, takim z wtyczkami i pokrętłami - ale jakiej grze!), Kietha Rowe znanego z legendarnej formacji AMM, Christiana Fennesza, czyli czołowego wiedeńskiego "laptopisty", znanego także z nieco lżejszej muzyczki, i Kaffe Mathews, angielską ex-skrzypaczkę, obecnie niepowtarzalną osobowość współczesnej elektroakustycznej awangardy...

Pulpity muzyków (małe, okrągłe, jednonożne stoliki), w ilości 9 sztuk (nieobecny był Cor Fuhler - szkoda, bo on gra w MIMEO m.in. na organach i fortepianie), zostały rozmieszczone wokół widowni - a na tych pulpitach różne cuda: na dwóch czy trzech "pierdolniczki", czyli naręcza kabelków, głośniczków, mikrofoników, nagłaśnianych obiektów typu sprężynki, blaszki, walkmany, diskmany i radia (a nawet flesze do aparatów fotograficznych) - a do tego zwykle mały mikserek z wyjściem na wzmacniacz; na innym "vintydżowy" syntezator z samymi wtyczkami i pokrętłami - wirtuozowski instrument Thomasa Lehna; kilka stolików zajęły laptopy z przyległościami; w rogu sali table-top guitar Keitha Rowe, z akcesoriami do "preparacji" typu sprężyny, wiatraczek, nożyk, szmata, druciak do naczyń; wreszcie stolik Rafaela Torrala, na którym nie było ani "pierdolniczka", ani laptopa - a tylko parę przedmiotów określanych po angielsku jako customs electronics lub electroacustic decices, a wyglądających jak zestaw efektów gitarowych i bliżej nieokreślonych przetworniczków-pudełek połączonych kablami (ze dwa efekty zrewsztą tam były - pewnie delay i chorus). Krótka zapowiedź - po czym zaczyna się koncert.

Początek i koniec koncertu wspomniany już kolega wspominał najlepiej - bo i faktycznie to, jak się zaczyna i kończy, najbardziej chyba zapada w pamięć. Nie znaczy to jednak, że okołogodzinny "środek" koncertu był słabszy. Otóż nie był.

Tu mała dygresja; znawcy i praktycy muzyki zwanej free-improv (free improvisation, wolna improwizacja) mówią o zasadniczo dwóch typach zbiorowej, "polifonicznej" improwizacji. Pierwszy z nich polega na dogrywaniu i ogrywaniu pomysłów rzucanych przez innych muzyków w jakimś takim "krążeniu idei"; improwizacja taka rozwija się mozolnie i jest wbrew pozorom zdecydowanie mniej twórcza i ciekawa od drugiego typu zbiorowej improwizacji - polegającej na prowadzeniu przez muzyków kilku niezależnych narracji. Nie oznacza to bynajmniej, że taka improwizacja staje się jakąś kupą niezbornych dźwięków; okazuje się, że człowiek nie jest w stanie stworzyć "prawdziwego chaosu"; każda narracja rozwija się w kontekście pozostałych (chce tego czy nie), a wszystkie razem zlewają się w potężną meta-narrację wyśmienitego niekiedy wydarzenia muzycznego. Tak jest właśnie w przypadku MIMEO.

Zacznijmy od tego, że każdy muzyk MIMEO jest w stanie samodzielnie (i momentalnie) stworzyć ścianę rozwibrowanego dźwięku, od której stanie mózg klasycznego melomana czy konsumenta popu (lub jakiejkolwiek konwencjonalnej muzyki). Tymczasem tych muzyków mamy dziesiątkę - i każdy z nich snuje swą narrację, zwykle zmierzającą do majestatycznej, kosmicznej kulminacji poplątanych, potężnie pulsujących i ryczących dźwięków-jakich-świat-nie-słyszał. Cały wczorajszy koncert rozegrał się właśnie na tej zasadzie kolejnych, kosmicznych kulminacji i ich stopniowego wyciszania, chwil przestoju - co nasuwało skojarzenia z przypływami i odpływami. Dodajmy, że taka Kaffe Mathews pracuje w systemie polegającym na sprzężaniu tego, co leci z głośników z tym, co aktualnie "gra"; tworzy się zamknięty, cyrkularny obieg, co przy takiej ilości muzyków i takiej intenstywności ich muzyki powodowało, że w końcu i mi mózg stanął - a mnie wszak już nie jest tak łatwo oszołomić.

Powstająca w ten sposób muzyka jest niemożliwa ani do napisania (skomponowania), ani nawet do zapisania. Ktoś, kto chciałby się pokusić o rozpisanie partytury takiej Wielkiej Improwizacji musiałby się liczyć z tym, że stanąłby przed zadaniem przypominającym już nie, dla przykładu, zaprojektowanie lotniska, ale próbę stworzenia multiwarstwowego skryptu zawierającego, oprócz zwykłej infrastruktury, także rozkład lotów na najbliższe trzydzieści lat, symulacje kilku katastrof lotniczych, przepływy tłumów podróżnych, ich wielojęzyczne mamrotania i krzyki, stresy i przekleństwa kontrolerów lotu, pory dnia i nocy, pogody i niepogody, rośnięcie trawy i drzew wokół obiektów, ćwierkanie wróbli w hangarze, a nawet okrzyki dzieci z podwórek, z których widać podchodzące do lądowania samoloty. Właśnie tak wielopłaszczyznowy i potężny jest twórczy chaos muzyki MIMEO - i ani trochę mniej. To być może najwybitniejsze współczesne zjawisko artystyczne, nie tylko w muzyce - bo jakoś nie słyszałem, by często ostatnio pisano nowe Ulissesyi Życia. Instrukcje obsługi- a tylko taka literatura może robić wrażenie swym rozmachem po koncercie MIMEO. Nie da się tej nieziemskiej orkiestry z niczym porównać, precedensów brak - choć w pewnym "wyższym sensie" można ją zestawić z legendą wysublimowanej, alektroakustycznej improwizacji, grupą AMM (oba kolektywy łączy postać Keitha Rowe). Dodajmy, że na koncerty wczesnego AMM uczęszczali chłopaki z Pink Floyd i The Beatles - i że Floydzi z Barrettem w składzie i formacja Soft Machine grali w tych samych klubach, co AMM. A jacy twórcy rockowej awangardy przyszłości chodzą dziś na koncerty MIMEO? Jaki będzie ten rock przyszłości? Ciekawe pytanie.

Ciekawe było chodzenie od stolika do stolika i podsłuchiwanie, co konkretnie robią poszczególni muzycy. Najciekawiej oglądało się tych grających na "pierdolniczkach-śmietniczkach", a największe wrażenie robił chyba Thomas Lehn, kręcący swoimi gałkami z niezwykłą pasją i zacięciem, i wydobywający ze swego Synthi zupełnie nieprawdopodobne wiry otchłannych dźwięków o wielkiej intensywności i złożoności materii (można je przyrównać do kłębiących się chmur - lub galaktyk w ruchu). Ciekawie wyglądał również Torral, autentycznie grającyna swych tajemniczych pudełeczkach (wydobywał z jednego z nich kaskady "nutek" w "space-jazzowym" typie). Za to Kaffe Mathews co jakiś czas notowała coś na kartce - bardzo nerwowo i pośpiesznie... Ogólnie - bez wątpienia mieliśmy do czynienia z nadzwyczaj wyrafinowanymi wirtuozami, których główny "instrument" zwie się wyobraźnią.

Chyba jest świadectwem doniosłości i artystyczności tego wydarzenia i tego zjawiska moje przemożne odczucie - że ten oto kosmiczny zgiełk i chaos był, niejako przy okazji, jakby wielkim "fakiem" pokazanym naraz wszystkim, jak pisał Izaak Babel, psom i świniom człowieczeństwa... Jakże nudne, ubogie i miałkie są przy tym "elektroniczne" produkcje akademickich kompozytorów - cała ta ich muzyka "na komputer"!

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura