kaminskainen kaminskainen
340
BLOG

Dodatek austryjacki

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 4

W małej, osobnej notce napomknę o dwóch jeszcze sprawach związanych z Austrią.

Pierwsza to węgierski staruszek. Ponad sześć lat temu byliśmy u tegoż Padre Thomasa w Klagenfurcie, stolicy Karyntii. Mieszkaliśmy w tamtejszym klasztorze Kapucynów, gdzie swych dni dożywała grupka bardzo starych, brodatych zakonników. Jeden z nich był Węgrem - tyle wówczas o nim wiedzieliśmy. Podczas tegorocznego pobytu dowiedzieliśmy się nieco więcej szczegółów.

Był genialnym muzykiem, uwięzionym w czasie Powstania Węgierskiego 1956; dostał ofertę wyjazdu z kraju, z której skorzystał - i był to wyjazd "na zawsze". Jak sam mówił - wstąpił do zakonu właśnie po to, by na starość, w obcym kraju, być "w domu" i "wśród swoich". Jak już się czytelnik domyśla - jako człowiek stary i chory zaczął "swoim" przeszkadzać. Padre Thomas, jako wiceszef zakonu, stanowczo i skutecznie przeciwstawiał się planom oddania Węgra do tzw. domu spokojnej starości. Niestety, gdy wrócił do Klagenfurtu z czterotygodniowej podróży, staruszka już nie było. Plan wygodnickich zakonników został zrealizowany i nic nie dało się z tym zrobić. Przypuszczam, że mogła to być kropla, która przelała ten tam jakiś kielich itd. - Padre Thomas wystąpił z zakonu, jest teraz po prostu księdzem (wcześniej był księdzem-zakonnikiem).

Jego radkersburscy wierni, ludzie wszelkich profesji, dają mu rozmaite podarki - jednym z nich były walające się po kątach słoiki miodu od miejscowego mistrza pszczelarskiego, pana Franza. Dał je nam twierdząc, że nie ma nawet czasu tego jeść - ciągle żyje w rozjazdach, na plebanii tylko nocuje, a bez "prowadzącego" (moglibyśmy go też nazwać żartobliwie managerem lub impresariem) układającego mu grafik nie miałby czasu nawet na sen (bo kilka godzin nocnych musiałby poświęcić na układanie grafiku na kolejne dni i inną papierologię). Miody otwarliśmy dopiero we Wrocławiu i od razu stało się jasne, że lepszego miodu w życiu nie mieliśmy. Jego kolor, konsystencja, zapach, aromat i w końcu smak - zostawiają w tyle wszystko, co dotąd jedliśmy. Swoje robi fakt, że jeden z tych miodów to miód z kwiatów kasztanowca - ale jadalnego. W ogóle nam wcześniej nieznany, a ciemny, aromatyczny i doskonały. Drugi to zwykły "kwiatowiec" - ale tak samo znakomity. Nie wiem, czy to jakiś najlepszy pszczelarz w Austrii, czy tam każdy miód tak wygląda. Jeśli każdy, to trochę mnie ten kraj faktycznie "przeraża" - no bo jak to w ogóle możliwe? Przecież kupując miody w Polsce zawsze staram się wybierać dobre, kupuję od pszczelarzy a nie w sklepach (różnica zasadnicza) itd. Pocieszam się więc, że pan Franz to jednak faktycznie mistrz nad mistrze, oddany swej profesji, perfekcyjny w każdym elemencie tego fachu, korzystający z najlepszych użytków w najlepszych okresach, robiący wszystko w najwłaściwszych momentach, obsesyjnie wręcz dbający o jakość swojego miodu. No i jeszcze to: miód pochodzi z samego południa Austrii, ze słoweńskiego pogranicza, kraju znacznie cieplejszego od Polski (te kilka stopni w skali roku to nie jest nic). Być może jeśli ktoś potrafi w pełni te przewagi klimatyczne wykorzytać, to zrobi właśnie taki miód nie do przebicia wyrobami z chłodniejszej Polski. Tym się trochę pocieszam - by nie nabrać przekonania, że nasi pszczelarze to jednak lenie bądź nieuki...

Błędem było to, że nie otwarliśmy tego miodu jeszcze w Austrii - z pewnością kupilibyśmy go znacznie więcej. Warto też na miejscu zaopatrzyć się w lokalne wina i olej dyniowy w wielkiej butli - u nas w sklepach jest austriacki, ale zwykle znacznie mniej aromatyczny, uboższy, po prostu słabszy.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości