W Glissandzie (kwartalno-nieregularny magazyn o muzyce współczesnej - z całą pewnością bez konkurencji w Polsce) mała - czy nawet niemała - rewolucja. Po pamiętnej klapie skutkującej chyba roczną przerwą wydawniczą (po numerach 'hiphop i mikrotony', do którego napisałem o Tomie Waitsie oraz 'Szwajcaria', do którego nic nie pisałem) Stara Redakcja wróciła na scenę, by dokonać głębokiej refleksji i przebudowy formatu pisma. Jest to teraz dwujęzyczny magazyn poświęcony zagadnieniom tematycznym - a pierwszym tak sprofilowanym zagadnieniem jest kaseta (magnetofonowa - mowa o czymś, co można by nazwać antropologią nośnika).
Poza tym mamy rozbudowany dział poświęcony muzyce nowej we wschodniej i środkowej części naszego kontynentu, kolejne rozległe wywiady z młodymi i średnimi kompozytorami polskimi oraz nowinka - szerokie, "czterogłosowe" omówienie prapremiery utworu Dobromiły Jaskot (będzie co numer jakaś prapremiera). Wiele tekstów jest wyłącznie po angielsku (ale po polsku są dostępne w sieci! poza tym lektura tłumaczenia jest gładka, rdzennego Angola czyta się wszakże ciężej), spora część po polsku (wywiady, prapremiera Jaskot) a jeden jedyny leci równolegle w dwóch językach. Tak się śmiesznie złożyło, że jest to mój tekst o Corneliu Danie Georgescu - wybitnym kompozytorze rumuńskim starszej już daty. Czy wolno mi wspomnieć, że sam artysta orzekł był, iż jest to z całą pewnością najlepszy tekst o nim i jego muzyce, jaki kiedykolwiek napisano? Cóż, już to powiedziałem :)
Jak się ta formuła sprawdzi? Do ilu "Westów" ten periodyk rzeczywiście skutecznie trafi, co im w głowach "porobi"? A że jest co robić w głowach, to najdobitniej pokazała recenzja (przychylna zresztą) albumu Georgescu na łamach kultowego magazynu Wire. Autor nic nie zrozumiał ani z muzyki, ani z mojego, jakże pouczającego i odkrywczego, eseju. Najtragiczniejsze jest podsumowanie "recki" gdzie pojawia się obowiązkowe porównanie muzyki Georgescu do tego, co nasz drogi Angol zdołał sobie "ze wschodu" przeswoić i oswoić: Sznittke i Szostakowicz. Sznittke i Szostakowicz! Niebywałe, niesamowite, absurdalne. Ale i zdradzające pewien stan umysłu naszego Westa: jego zabetonowana czacha nie dopuszcza myśli, że między Wielką Rosją a Wspaniałym Zachodem mogło się wykluć coś odrębnego, innego, autonomicznego, nie mieszczącego się w jego dotychczasowych kategoriach - że zaistniała tu po prostu pełna, kulturowa "podmiotowość". On po prostu o tym nie wie. On jest w stanie o tym obszarze wielu narodów, krajów i kultur, w tym tak bogatych i oryginalnych jak rumuńska czy węgierska, myśleć wyłącznie w kategoriach "coś obok Rosji". Biedny, biedny dureń...
Cóż więc można dodać? Nowa misja Glissanda wydaje się być w tym kontekście wręcz paląca - a czy będzie skuteczna? Oby choćby w jednym procencie... W eseju o Georgescu podkreślam, że kompozytor ten nie jest rozumiany w Niemczech, gdzie mieszka - że Niemcy są tak sprofilowani, że odrębności i wartości tej muzyki nie dostrzegają, uważają ją co najwyżej za rodzaj egzotyki i ekstrawagancji. I trzeba im to pisać, trzeba tego dowodzić - choć jeden przekonany, zachęcony do pracy nad sobą, to już będzie dla nas, tutejszych, spory zysk.